Początkowo planowałem napisać recenzję pierwszego tomu cyklu Koło Czasu, ale książki wciągnęły mnie na tyle, że zanim zdążyłem odpalić Worda i coś sklecić byłem już po 6 części tej rozbudowanej sagi. Muszę przyznać – opowieść pióra Roberta Jordana jest naprawdę uzależniająca.
Opowiadana historia to klasyczne heroic fantasy – przygodę ze Światem Koła zaczynamy w zabitej dechami wiosce na skraju nieprzebytego lasu, która nagle i pozornie bez powodu zostaje zaatakowane przez ciemne siły, niewidziane w tych stronach od tysiąclecia. Atak Sprzymierzeńców Ciemności udaje się odeprzeć z pomocą potężnej czarodziejki, szczęśliwie znajdującej się akurat w wiosce, jednak trzech młodzieńców, którzy według czarodziejki mogą być powodem całego zamieszania musi opuścić rodzinne strony. Cykl Koło czasu opowiada głównie o nich, ponieważ jak szybko się okazuje, to na ich barkach spoczywa los całego świata.
Jak widać fabuła to naprawdę nic oryginalnego i na pewno nie jest to mocny punkt cyklu. Przeczytałem dopiero sześć pierwszych tomów, ale nie potrafię sobie przypomnieć momentu, w którym byłbym szczerze zaskoczony zaproponowanym przez autora rozwiązaniem. Trochę ciekawiej robi się na szczęście, kiedy główna grupa bohaterów rozdziela się i każdy z nich zaczyna we własny sposób wpływać na otaczający ich świat, nadal jednak nie jest to nic wyjątkowego.
Same stworzone przez Jordana postacie są według mnie również dość mocno niedopracowane. Rozumiem specyficzne zasady rządzące gatunkiem heroic, jednak większość wykreowanych postaci jest po prostu, nie uniknę tego słowa, głupia. Szczególnie dotyczy to głównych bohaterów pochodzących z wspomnianej wioski – nagminnie obrażają się oni na siebie, ignorują jakiekolwiek rady od innych i stronią od logiki w swoim postępowaniu. Nie ogranicza się to jednak tylko i jedynie do młodych wiekiem postaci. Również doświadczona przez życie czarodziejka Aes Sedai, której zdolności manipulacji boją się ponoć nawet królowie, potrafi wypowiedzieć słowa: „W piwnicy, za zamkniętymi drzwiami, schowany jest niebezpieczny artefakt, ale nie wolno go dotykać”, a zwrot „Nie powinnam wam mówić, ale…” można śmiało uznać za sztandarowe zdanie książki.
Więc co tak wciąga w Kole Czasu? To prosta historia z postaciami, których strasznie ciężko jest nie lubić. Mimo, że często brakuje im piątej klepki i co najmniej połowa problemów tworzona jest na siłę, żeby coś się działo, to nadal szczerze kibicowałem bohaterom podczas ich rozwiązywania. To świetne dzieło do czytania na szybko, bez zastanawiania się nad tym dlaczego postacie postępują w dany sposób a nie inny. Gdy jednak z jakichś powodów trochę zwolnimy i przeanalizujemy jakiś kawałek powieści, bardzo szybko znajdziemy mnóstwo nieścisłości. Diabeł tkwi w szczegółach i niestety na tym polu dzieło Roberta Jordana całkowicie leży.
Pierwszy tekst z cyklu A to Z 2014 Reading Challenge :)
O Madagaskarze marzyłem od dzieciństwa. Mając kilka lat pragnąłem zostać weterynarzem i opiekować się lemurami na rajskiej wyspie. Potem dorastanie (albo biologia w liceum) jakoś wybiło mi ten pomysł z głowy, sentyment jednak pozostał. Ostatnio zostałem obdarowany cudownie ilustrowaną książką: "Przez Madagaskar na rowerach" i po jej przeczytaniu znowu marzę o tym by tam zamieszkać.
Już sama okładka zachęca do czytania, ta z przodu ma na pierwszym planie ogromny baobab, a z tyłu znajduje się kilka mniejszych zdjęć. Wszystko w pięknych kolorach, bez natłoku reklam czy log sponsorów wygląda świetnie. Zirytowała mnie tylko mała litera "p" na początku tytułu i klejone strony, które w połowie czytania zaczęły zwyczajnie wypadać z książki.
Tytuł, "Przez Madagaskar na rowerach" to bynajmniej nie przesada. Magda i Paweł Opaska, czyli autorzy tego dziennika podróży, na jednośladach objechali znaczną część wyspy zwanej ósmym kontynentem. Z tego powodu nie jest to trzymająca w napięciu lektura, a spokojna czytelnicza wycieczka na około Madagaskaru. Największym plusem tej pozycji są bez wątpienia zdjęcia. O ile język Pawła (odniosłem wrażenie, że to on napisał większość tekstu, ale mogę się mylić) jest miły i przyjemny, a w opisy trasy wplecione jest kilka zabawnych anegdot oraz ciekawych informacji z historii oraz współczesnego Madagaskaru, nie może on konkurować z pięknymi ilustracjami. Dla mnie było na nich trochę za mało endemicznej natury a za dużo tubylców i efektów ich działalności, nie wiem jednak czy jakakolwiek galeria zadowoliłaby mój głód zdjęć lemurów, kameleonów czy baobabów. Z drugiej strony Madagaskar w ciągu ostatnich stuleci stracił ogromną część swoich naturalnych terenów. Aktualnie lasy, kiedyś obejmujące ponad 90% terenów wyspy, teraz nie zajmują nie więcej niż 10%, a do 2025 mają zniknąć całkowicie, spoza terenów chronionych.
Bardzo przydatną rzeczą, choć może już trochę zdezaktualizowaną, jest garść praktycznych informacji na końcu książki, o kosztach wyjazdu, bezpieczeństwie, malgaskiej kuchni czy lokalnych chorobach. Te kilka akapitów na pewno nie zastąpi przewodnika, ale daje pierwszy obraz tego czego należy się spodziewać.
Pomysł zapożyczony od Sock Poppet at Play. Nie zrobiłem w tym roku żadnych postanowień noworocznych, więc może to wyzwanie uda mi się zrealizować poprzez recenzje 26 książek.
A is for April (the month in which you read the book)
B is for Bathing Suit (this book takes place at least partly in hot weather months) - "Przez Madagaskar na rowerach..."
C is for Children's book
D is for Doctor (one of the characters)
E is for Ever (in the title)
F is for Family (book is about a family or family relationships)
G is for Geography (the story takes place in at least two different countries)
H is for Heart (it's a love story)
I is for Ice (the setting is cold - snow, ice, rain)
J is for Jokes (the book is humorous)
K is for Keyboard (at least one character plays a musical instrument)
L is for Lamp (the book takes place before electricity was discovered)
M is for Mom (one of the characters)
N is for New-to-you author
O is for Out of This World (where the story takes place)
P is for Pilgrims (the story involves moving someplace new)
Q is for Question Mark in the title
R is for Run (the main character is running from something)
S is for Sequel to a book you've already read
T is for Time (the book travels time, moves through time quickly or flashes back)
U is for Useful (which you found the book to be)
V is for Veteran (at least one character is/was a member of a military force)
W is for Wind (the book blew you away)
X is for XXIV (it's the 24th book you read this year)
Y is for Yo-Yo (your emotions were up and down as you read the book)
Z is for Zoo (there is an animal on the cover) - Cykl Koło Czasu
„Umrzeć w deszczu” wygrałem tutaj, na booklikes poprzez książki do wzięcia. To bardzo fajna inicjatywa, powiększyłem dzięki niej już swoją domową biblioteczkę o kilka pozycji, w tym takie, których normalnie bym nie przeczytał. Nowelki (ciężko mi nazwać to czymś więcej) Aleksandra Sowy inaczej nigdy bym nie dotknął – 136 stron i mały format to zdecydowanie za mało by mnie zainteresować.
Opis książki zamieszczony w konkursie od razu lekko mnie zniechęcił. Jego pierwsze zdanie, „Najsmutniejsza książka jaką kiedykolwiek czytaliście.”, jest strasznie pretensjonalne. Z drugiej strony przyciągnął moją uwagę i zechciałem zobaczyć co jest takiego tragicznego w opowiedzianej historii. Po przeczytaniu mogę szczerze powiedzieć, że nic.
Książka opowiada całe życie fotografa, Artura Sadowskiego, od początków jego pasji, która później przeradza się w zawód, po samobójczą śmierć. Jest to opis bardzo powierzchowny, posuwający się naprzód skokowo i pokazujący jedynie momenty, które autor z jakiegoś powodu uznał za ważne – na moje oko kryterium było właśnie występujące w nich nieszczęście. Pomijając krótki rozdział opisujący początki fascynacji fotografią, pierwsze pół książki to opis kolejnych śmierci i tragedii osób związanych z głównym bohaterem. Byłoby to być może smutne, gdyby nie to, że od przedstawienia postaci do jej zniknięcia lub śmierci autor najczęściej potrzebuje tylko kilka lub kilkanaście stron. Dla mnie to zdecydowanie za mało, by kogokolwiek poznać i polubić, więc nawet przez moment nie było mi nikogo żal.
W drugiej części książki mamy okazje poczytać trochę o konflikcie na Bałkanach z końca ubiegłego wieku. To chyba jeden z najlepszych momentów lektury, ponieważ jeżeli tylko zignorujemy dziejącą się w tle kolejną, wkrótce nieszczęśliwą, historię miłosną możemy dowiedzieć się czegoś o jednym z bardziej współczesnych konfliktów . Nie wiem, czy wszystkie daty zgadzaj się z rzeczywistością, ale zawsze dobrze jest uświadamiać ludzi jakie rzeczy działy się w Europie jeszcze 20 lat temu.
Wspomniane pierwsze zdanie opisu jest dla mnie typowym chwytem marketingowym i jako taki rozumiem całą powieść – bez głębi i wiadomości, którą opowieść chce przekazać. Historia Artura to po prostu szereg nieszczęśliwych zdarzeń i kiepski bohater fikcyjny, który woła o uwagę użalając się na sobą. Z drugiej strony mogę nie być czytelnikiem docelowym autora i to tutaj leży problem mojego złego odbioru książki. Jestem relatywnie młody i nie przeżyłem jeszcze tylu tragedii życiowych by móc identyfikować się z bohaterem, nie posiadam też żadnych wspomnień związanych z konfliktem w Bośni i Hercegowinie.
Kolejnym moim zarzutem jest to, że nie widzę związku pomiędzy kolejnymi zdarzeniami, jedynym łączącym je elementem jest postać Artura Sadowskiego. Gdyby tak z czystej złośliwości wyrzucić z książki kilka środkowych rozdziałów, nie miało by to żadnego wpływu na strukturę opowiadania i zakończenie.
Jako jeden z niewielu plusów mogę wymienić język, styl i ogólnie warsztat pisarski Aleksandra Sowy. „Umrzeć w deszczu” jest napisane faktycznie schludnie, czyta się je miło i przyjemnie i pod tym względem przerasta wiele dzisiejszych bestsellerów. Myślę, że jeżeli trafi się okazja, przeczytam coś jeszcze tego autora, choć na pewno nie wydam na nową pozycję pieniędzy. Historia Artura Sadowskiego nie trafia do mnie w ogóle, a zamiast smutku wzbudza we mnie niechęć.
Po sprawdzeniu ocen na LubimyCzytac.pl widzę, że w swojej negatywnej ocenie książki jestem raczej odosobniony. Czy ktoś z was czytał „Umrzeć w deszczu” i ma odmienną od mojej opinie?
Już jakiś czas temu podjąłem decyzję, by raz na jakiś czas przeczytać coś z grupy którą ja nazywam klasyką. Istnieją dziesiątki tytułów, które zakorzeniły się głęboko w naszej kulturze, chociaż mało kto może pochwalić się przeczytaniem pierwowzoru kulturowych odniesień. Takich osobników jak Conan czy właśnie Doktor Jekyll i Edward Hyde nie trzeba nikomu przedstawiać, a mimo to część osób zapewne nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia książek o nich. Pośrednim efektem postanowienia jest ta recenzja.
„The Strange Case of Dr. Jekyll and Mr. Hyde” to krótka nowela zaliczana najczęściej do literatury grozy. Napisana przez Roberta Luisa Stevensona w końcu dziewiętnastego wieku obrazuje ówczesny zachwyt nad nauką i odwzorowuje pogląd, że za jej pomocą można osiągnąć wszystko. Tytułowy doktor Jekyll dzięki chemicznej mieszance jest w stanie zamienić się w swoje alter ego – Edwarda Hyde. Przemiana obejmuje zarówno charakter jak i ciało doktora, zmieniając postawnego i czyniącego dobro doktora w karłowatego homunkulusa, którego celem życia jest folgowanie ciemnym pragnieniom.
Tym co najbardziej zaskoczyło mnie w samej książce, jest narracja całej opowieści. Nie wiem dlaczego, całe życie byłem błędnie przekonany, że ta nowela o dwoistości ludzkiej natury opowiedziana jest z perspektywy samego doktora Jekylla. W rzeczywistości zaś na dziewiętnastowieczną Anglię patrzymy oczami dwójki przyjaciół tytułowego bohatera: prawnika Uttersona i doktora Lanyona. Dopiero ostatnim rozdziałem jest autobiograficzny list Jekylla, który wyjaśnia wszystkie wątpliwości gentlemenów.
W liście od tytułowego bohatera poruszony jest również szeroko temat dobra i zła w człowieku, czyli chyba najistotniejszy motyw powieści. Nie trudno jest uwierzyć, że każdy z nas ma swoją ciemną stronę, Stevenson pokazuje jednak, że można ją… z braku lepszego słowa napiszę: lubić. Nie będzie to chyba spoilerem, jeśli powiem, że w którymś momencie Dr. Jekyll tęskni za swoim czarnym alter ego i właśnie to, ta chęć stania się na powrót „potworem”, przeraża go najbardziej.
Napisana ponad sto lat temu powieść to klasyka, którą dobrze znać. Mimo, że Jekyllowi brakuje rozmachu jego współczesnego naśladowcy: niesamowitego Hulka, to kilka myśli z książki wbija się w głowę z porównywalną siłą. Do tego wystarczy dorzucić wiktoriański klimat i otrzymujemy naprawdę przyjemną lekturę, którą mogę polecić wszystkim.
W 9 na 10 przypadków ekranizacja nie może równać się z książką. Mimo całej wspaniałości kina i jego niezaprzeczalnej magii, filmy wypadają po prostu płytko przy książkach, w których złożoność i ilość przenoszonych informacji jest nieporównywalnie większa od tego, co może zaoferować nam największy nawet ekran. W przypadku „Poradnika Pozytywnego Myślenia” twórcy filmu postanowili uciec od tej zależności tworząc prawie zupełnie inną opowieść. Film przypadł mi do gustu (żeby tylko), więc postanowiłem sięgnąć też jego pierwowzór.
W obu przypadkach historię swojego życia, czy raczej jego części, opowiada Pat Peoples. To narrator pamiętnika, który właśnie wyszedł warunkowo z zakładu zamkniętego, w którym spędził dłuższy czas. Jak dotąd jego życie nie wyglądało najlepiej, ale teraz Pat ma zamiar to wszystko naprawić. Wiedziony hiperoptymizmem pragnie odzyskać byłą żonę, niestety ta nie chce mieć z nim nic wspólnego. By osiągnąć swój cel zmaga się z chorobą i całym światem, niestarającym się bynajmniej mu pomóc. I chociaż główny bohater nie wszystko rozumie, ma jednak olbrzymi zapas energii oraz wiary i ma zamiar przeżyć życie jakby to był amerykański film. Wszystko to okraszone jest opisami futbolu amerykańskiego, na którym niestety w ogóle się nie znam.
Bardzo lubię wszystkie powieści i filmy psychologiczne, analizujące człowieka i jego zachowanie, relacje z innymi oraz sposób bycia, szczególnie w trudnych sytuacji, a to właśnie książka tego typu. W „Poradniku”, dzięki pierwszoosobowej narracji, najlepiej poznajemy „chory” umysł Pata oraz jego stosunki z najbliższymi członkami rodziny i przyjaciółmi. Nie jest to bynajmniej naukowa powieść o psychologii, ale często prowokujący do refleksji opis świata z innej perspektywy. I tak niektóre spostrzeżenia Pata, które czyni wobec chorych osób można bez problemu zastosować również w przypadku zdrowych ludzi – np. banał, że zwykle oceniamy, a nie staramy się zrozumieć innych.
Książka, za sprawą podejścia Pata, jest utrzymana w bardzo optymistycznym tonie. Niezachwiana wiara głównego bohatera w szczęśliwe zakończenie jest niesłychanie zaraźliwa i już po kilkudziesięciu stronach kibicowałem Patowi z całych sił. Prawdopodobnie dlatego, że Pat nie tylko ma „życzenie” jak zakończyć ma się cała historia - on aktywnie dąży do tego, niczego nie zostawiając przypadkowi. Przez kilka dni po przeczytaniu „Poradnika” ja również chodziłem wypełniony pozytywną energią i było to zdecydowanie fajne uczucie.
Jeśli chodzi o wiarygodność wykreowanych postaci, Pat i jego rodzina wydają mi się całkiem nieźle przygotowani. W narratorze można znaleźć kilka dziwnych i sprzecznych zachowań, ale podciągam to pod jego chorobę psychiczną, a nie przeoczenia autora. Jego mama to wybitnie nadopiekuńcza kobieta, zachowaniami przypominająca mi moją babcię, a ojciec równoważy to udając, że nie posiada syna. Właśnie relacja taty z Patem najbardziej przypadła mi do gustu: uważam, że jest bardzo dobrze przedstawionym wycinkiem wieloletniego konfliktu, z odwilżami, ochłodzeniami i całą złożonością takich trudnych sytuacji.
Podsumowując, „Poradnik Pozytywnego Myślenia” jest raczej lekką, i mającą nastawić optymistycznie do świata książką. Forma pamiętnika może utrudniać czytanie, szczególnie, że czasem jest to pamiętnik pisany w czasie teraźniejszym, a część historii opowiedziana jest poprzez listy. Napełnia czytelnika dobrą energią, co najmniej na jakiś czas, i myślę, że na pewno kiedyś jeszcze do niej wrócę.
Uwaga, drobny (ale dotyczący samego końca książki) spoiler
Chyba największym plusem książki było dla mnie zakończenie. W przeciwieństwie do filmu, nie ma tutaj typowego happy endu, a końcowe relacje Pata i Tiffany to tylko przyjaźń, chociaż z perspektywą rozwoju w coś więcej. Podoba mi się to ze względu na szczyptę realizmu – jednak nie wszystko jest takie super i hura ;)
Dzień 22 - A Book that makes you cry
Nie zdarzyło mi się chyba płakać przy czytaniu książki, co najmniej nie pamiętam takiej sytuacji. Na pewno jednak wielokrotnie czułem chęć uronienia kilku łez. I znowu powraca tutaj Steven Erikson i jego Malazańczycy.
Kolejny raz nie mogę opowiedzieć czemu książka wywołuje we mnie taki smutek, by nie spoilerować. Posłużę się jednak cytatem z rereada Wspomnienia Lodu na portalu tor.com, gdzie osoba, która czytała tę książkę po raz pierwszy zapytała: "Czy Podpalacze Mostów nie wycierpieli się już dość?" Jej partner w projekcie musiał odpowiedzieć: "Nie, niestety nie".
Po prawie miesiącu przerwy wracam do wyzwania, natłok różnych zajęć uniemożliwił mi pisanie, trzeba więc chyba założyć, że już się nie udało, ale jak zacząłem to dokończę ;)
Dzień 21 - The first novel you remember reading
Plastusiowy Pamiętnik - za nic nie pamiętam o czym był. Chyba o ludku z plasteliny, ulepionym przez jakąś dziewczynkę (na imię miała może Tosia?), który mieszkał w piórniku(?). Coś w tym stylu - byłem bardzo młody gdy to czytałem, chociaż wydaje mi się, że później znowu wracałem do tej lektury z dzieciństwa. Wiem tylko jeszcze, że moje wydanie miało inną okładkę niż ta przedstawiona na obrazku obok. Mój plastuś był bardziej czerwony, ale też miał obok siebie niebieski ołówek ;)
Dzień 20 - Favorite romance book
Nie bardzo czytuję romansidła jako takie, więc pytanie przerobię na ulubioną historię miłosną, niezależnie od gatunku. Po wyrzuceniu z worka propozycji Idioty i Madame, ponieważ te książki pojawiły się już na blogu przy okazji 30-day Book Challenge zostały mi do wyboru... Kroniki Czarnej Kompanii.
Nie jest to na pewno wzór historii miłosnej. Ciężko mi nawet jednoznacznie powiedzieć, czy mamy tutaj do czynienia z romantycznymi i podniosłymi przeżyciami. Miłość, umawiając się chwilowo, że można to tak nazwać, Konowała i Pani jest bardzo daleka od ideału. Początkowo łączą ich relacje czysto "służbowe" - on służy w jej armii i staje się jej ulubionym historykiem. W kolejnych księgach burza wydarzeń pomiata bohaterami powieści Glena Cooka i z czasem okazuje się, że stoją po przeciwnych stronach barykady. Czy jednak na pewno?
Jest to moja ulubiona "historia miłosna", ponieważ jest to uczucie zupełnie inne od tego jakie zwykle widzimy w literaturze czy filmie. Z jednej strony chore i jak to się mówi w dwudziestym pierwszym wieku - toksyczne, z drugiej czyste i platoniczne. Chyba właśnie dlatego historia medyka kompanii najemników spod ciemnej gwiazdy i imperatora jeszcze czarniejszego imperium tak mnie urzekła. Przez pierwsze trzy księgi, mimo ciągle narastającego napięcia, nie tylko romantycznego, ale również związanego z brakiem zaufania do wroga, w Kronikach nie pojawiają się żadne sceny zbliżeń i emocjonalnych uniesień.
Dzień 19 - Favorite book turned into movie
Ulubiona ekranizacja :-) Jak już wspominałem, rzadko oglądam filmy, więc zwykle nie mam okazji porównać książkę z jej filmową adaptacją. Jednak ekranizacja "Poradnika pozytywnego myślenia" wybitnie przypadła mi do gustu - na tyle, że już po obejrzeniu wersji na wielki ekran zdecydowałem się przeczytać książkę.
Lektura - baaaardzo przyjemna, definitywnie w moim stylu.
Film - zupełnie inny, jednak również genialny.
Uwielbiam "Poradnik" nie tylko za super kreację Jennifer Lawrence(Oskarowa rola ^^), ale za całokształt opowiedzianej historii. By nie wspomnieć o Bradley Cooperze, który może nie powalił mnie na kolana, jednak zaliczył również bardzo udany występ.
Ekranizacja w znaczny sposób różni się od książki. Poza ogólnym zarysem przewodzącym obu, zaryzykowałbym stwierdzenie, że to dwie, zupełnie inne historie. Lecz w tym przypadku, uproszczenie fabuły i dodanie trochę bardziej pozytywnego zakończenia wyszło twórcom filmu na plus. Tytuł, który w książce był bardziej rozumiany jako przenośnia stylu życia Pata, w ekranizacji staje się podsumowaniem całego dzieła. Wyszło to wszystko bardzo zgrabnie :-)
Dzień 18 - A book that disappointed you
Trochę tego było. Zwiódł mnie dość mocno Murakami i jego 1Q84, seria Millenium Stiega Larssona, Piąta Góra Coelho. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat najbardziej rozczarował mnie Rok 1984 Orwella. Może dlatego, że oczekiwałem sporo.
Nie byłem zadowolony z lektury Wielkiego Brata z kilku powodów. Po pierwsze, nie do końca kupiłem ten wytworzony świat. Sam pomysł, chociaż bardzo ciekawy, nie przekonał mnie całkowicie. Zrozumiałem idee stojącą za wieczną wojną i sterroryzowanym społeczeństwem, ale sposób przedstawienia go nie podobał mi się.
Kolejną rzeczą była naiwność Winstona Smitha. W sytuacji, w której państwo kontroluje dosłownie każdy moment Twojego życia w tak drastyczny sposób, znalezienie furtki z wyjściem powinno być naprawdę trudne. Dalszy komentarz byłby już spoilerem.
I ostatnia rzecz - zakończenie. Nie podobało mi się, chociaż to kreacja Orwella i w sumie nie bardzo mogę się kłócić.
Dzień 17 - Favorite quote
Ulubiony cytat, a nawet trzy, bo nijak nie mogę się zdecydować. Kolejność przypadkowa.
Pierwszy z nich dotyczy tematu, który bardzo lubię poruszać. Moralność, jej relatywizm, etyka - mogę o tym rozmawiać długimi godzinami. Mówi o całej cywilizacji, jednak sądzę, że jest równie słuszny w przypadku pojedynczych jednostek.
„Pragnienie czynienia dobra, panie Reese, prowadzi do żarliwości. Ta z kolei wiedzie do świętoszkowatego przekonania o własnej słuszności, z czego rodzi się nietolerancja, szybko prowadząca do surowych osądów, skłaniających do wymierzania okrutnych kar, co z kolei wywołuje masowy terror i paranoję, powodujące z czasem rewoltę, po której nadchodzi chaos i rozprężenie, a następnie upadek cywilizacji.”
(Bauchelain i Korbal Broach #2: Zdrowe zwłoki, Steven Erikson)
Drugi cytat lubię za prostotę i celność. Mało kto nigdy nie natrafił na taki moment w życiu, kiedy tak właśnie podsumowałby swoje dokonania.
„Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna.”
(Szmira, Charles Bukowski)
Ostatnie słowa pochodzą z książki Glena Cooka. Bez kontekstu brzmi strasznie pompatycznie, szczególnie "w ustach" dwudziestolatka jak ja, ale idealnie pasuje do ostatniego tomu historii Czarnej Kompanii. Znalazł się tu przez dreszcz, który przeszedł mnie gdy pierwszy raz go przeczytałem.
„Pamięć jest pewnego rodzaju nieśmiertelnością. Nocą, kiedy wiatr ustaje i cisza włada równiną lśniącego kamienia, pamiętam. A oni wszyscy znów żyją.”
(Zagłada Czarnej Kompanii, Glen Charles Cook)
Dzień 16 - Favorite female character
No cóż... teraz to już chyba nawet przestawianie daty mija się z celem. Weekend pokonał mój 30-day Book Challenge, niestety :/ Więc dzisiaj dwa dni trzeba odbębnić.
A na ulubioną bohaterkę wybrałem Jaine Solo z universum Gwiezdnych Wojen. Dla Niewtajemniczonych, to córka Hana Solo I Lei urodzona 5 lat po wydarzeniach z szóstego epizodu Star Wars. Jest jednym z pierwszych "nowych jedi".
Dlaczego ją wybrałem? Gwiezdne Wojny to książki z czasów mojego dzieciństwa, okresu szkolnego i bardzo dobrze mi się kojarzą. A sama Jaina ma wiele cech, które bardzo sobie cenię u kobiet: jest zaradna, dumna, silna. Ma w sobie strasznie dużo ze swojego ojca, czyli często najpierw myśli, a dopiero potem robi i raczej nie wiele wyczucia swojej mamy(co najmniej za młodu).
Poza tym - uwielbiam tę okładkę, autorstwa Stevena D. Andersona. Jest według mnie na poziomie mistrzowskim. Dobór kolorów, X-wing w tle, symbol Rebelii i prześliczna Jaina Solo na pierwszym planie. Cudo :)
Dzień 15 - Favorite male character
Długo (w sumie cały dzień) zastanawiałem się, kto mógłby zostać moim ulubionym bohaterem. Przez głowę przebiegł mi Książe z "Idioty", Garp z "Świata...", multum postaci z "Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych". Ale nie mogłem zdecydować się na tego jedynego ulubionego faceta.
W końcu stwierdziłem, że nie mam jednej ulubionej postaci. Uwielbiam i kocham dziesiątki kreacji, przeróżnych autorów. Jestem nałogowym czytelnikiem i "wsiąkam" w jakieś osiem na dziesięć czytanych książek. Solidaryzuje się z postaciami, przeżywam z nimi cały ten fikcyjny bajzel i zaczynam czuć sympatię do większości z nich. Być może, przy wyborze ulubionego żeńskiego charakteru coś uda mi się wybrać, ale męskiego nie potrafię.
Na zdjęciu Pat Peoples z "Poradnika pozytywnego myślenia", który też bardzo mi się podobał jako postać w książce ;)
Dzień 14 - Book turned movie and completely desecrated
Dzisiaj odpadam :P Nie bardzo lubię oglądać filmy, rzadko gapię się w ekran, a kiedy już to jestem bardzo mało wymagającym widzem i prawie wszystko mi się podoba. Szukałem w zakamarkach pamięci i portali z książkami takiego przykładu, jednak nie znalazłem żadnej ekranizacji która by mnie rozczarowała. No chyba, żeby liczyć "Zmierzch" - film jest jeszcze gorszy niż książka.
Dzień 13 - Your favorite writer
W przypadku ulubionego autora niepodzielnie króluje u mnie Steven Erikson(właściwie Steve Rune Lundin). Każdą nową książkę z świata "Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych" pochłaniam momentalnie po ukazaniu się, najpierw po angielsku, a gdy wyjdzie tłumaczenie, po polsku.
Uwielbiam go za specyficzną atmosferę jego powieści, które raz za razem potrafią łamać serce. Większość postaci występujących w książkach to jednak żołnierze, którzy nie mają czasu na użalanie się, więc z gorzkim uśmiechem na ustach idą dalej. Ich wypełniony goryczą humor potrafi również rozbawić do łez.
Kolejną rzeczą, którą mi niesłuchanie zaimponował jest nawet nie sama zawiłość fabuły(rozciągającej się na ponad 10000 stron), ale sposób w jaki Steven ją przedstawia. Nie daje nam na tacy żadnych informacji. Wiele każe nam się domyślać. Pozornie przypadkowo rzucone zdanie na temat legend o powstaniu miasta czy zasłyszanej plotce może być tym, co pozwoli nam połączyć kilka wątków w całość. Krótki i niejasny komentarz może wyjaśniać sytuację sprzed setek stron, lub przygotowywać na nadejście wydarzeń w kolejnym tomie. Nie wyobrażam sobie, jaki trzeba mieć umysł by tak dokładnie wszystko przemyśleć i przygotować.
Inną jego często wymienianą zaletą, jest podejście do kobiet w "Opowieściach". Przez kilkanaście tomów czytelnik nie znajdzie pojedynczego akapitu, który sugerowałby, że kobiety są w jakikolwiek sposób gorsze od mężczyzn. Płeć piękna jest ogromną częścią malazańskiego świata i często okazuje się, że to faceci radzą sobie gorzej w trudnych warunkach. To drobnostka, która mówi jednak bardzo dużo o autorze.